Przejdź do treści

Dowiedz się więcej

zMOKła kura: Psikadło

Wiosna. Cieplejszy wieje wiatr, znów nam ubyło lat, jak śpiewał nieodżałowany Jacek Zieliński. Oko przez okno wystawiam, skowronka szukam i feerii, ale widzę, że chyba nie widzę. No tak. Trzeba sobie powiedzieć, że przez tygodnie i miesiące – nazbierało się. Syf, jak to syf, zasłania, czy raczej: próbuje zasłaniać moje okno na świat. Ale oddycham spokojnie i majowo, bo przypominam sobie, że smugi i cienie – to nie jest obraz prawdziwy.

Jak głosi staropruskie przysłowie, pokaż mi swoje podorędzie, a powiem ci, kim jesteś. Ja na swoim, obok chustki do nosa i riposty, staram się mieć zapasy psikadła z tu i teraz. Psikadło szybko się zużywa, owszem. Flakon nieszczelny i ciecze, a niedomknięty – ulatnia się piorunem. Stosowany jednak regularnie i z głową zapewnia dobroczynne prześwity między zaskorupiałymi farfoclami rzeczywistości. Dbam zatem, by stale mieć przy sobie godziwy zapasik.

Nie musi to być psikadło markowe i za miliony monet. Owszem, można zapoznać się z jego składem z Mądrych Książek, czemu nie. Można też dopytać, jak psikają inni. W jakie szmatki się wyposażają albo czy psikanie kolektywne uprawiają i dlaczego. To cenne informacje, ale przede wszystkim istotne jest to, by nie certolić się nadmiernie. Nie szukać wymówek. Najważniejsze, by zatrzymać się przed tymi brudami zaciekami faflunami z wczoraj czy sprzed roku – i samemu chlusnąć w nie szeroko tu i terazem, w pysk im chlusnąć dzisiejszością.

– Mehr Licht! – wołam (jezusmaria, PO NIEMIECKU!) za Goethem. – Więcej światła!
Bo rozumiem, że kiedy widoki przesłania zaschnięty bezruch nieczystości dawnych i zaprzeszłych, świat dzisiejszy automatycznie traci blask i przydaną sobie wyrazistość. Ludzie wydają się szarzy i jednacy. Horyzonty robią się nieostre, a perspektywy – czarne. Ale to nieprawda, to tylko nieświeży filtr plam wczorajszych zniekształca obraz. Przez szybę zatłuszczoną przeszłością widać jedynie rozmazane echa tego, co dawało się przez nią dostrzec dawniej. A to z kolei musi rodzić obawy, jakie licho wyłoni się w nieodgadnionej przyszłości spod muszych truchełek i paprochów. Może nie ruszać? Nie odsłaniać Babilonu?

Kurzy móżdżek podpowiada mi, że tego, co było, nie ma (już), a tego, co będzie, nie ma też (jeszcze). Postanawiam zatem nie myśleć więcej o rzeczach, których nie ma – lecz działać. I już pierwszy bryzg tu i terazu leci w zaciemnioną taflę. Paskudny kleks ekskrementów, pozostawiony na oknie przez cuchnących naftaliną i konserwą dementorów, rozpuszcza się i znika na moich oczach. Ciemności egipskie i smoleńskie ustępują cudownie wielobarwnej – widoczności. Tak jak przypuszczałem, ludzie widoczni za moim oknem są kolorowi i nieheterogeniczni. Wcale nie są pod linijkę; płascy czy w mundurkach. Są znacznie więksi i jaśniejsi niż to, co sugerowała brzydka ćma na oknie. Żadną miarą nie mieszczą się w ciasnych szczelinach, wyznaczanych brunatnymi zaciekami wczorajszych kwaśnych opadów. Strzeliwszy szmatą w resztki przedpotopowych zabrudzeń, widzę wyraźnie, że w ogóle nie ma takiego cienia, który byłby w stanie skutecznie przesłonić ich piękno.

Psikam dalej. Zaciek wstrętny po prawej stroszy się ku mnie, by go zostawić, gdyż i tak rzekomo nic godnego uwagi nie dzieje się za nim. Bryzgam tu i terazem prosto w szpetotę jego zakłamania. Spod smug natychmiast wyziera niemal dwadzieścia imprez majowych z mojego własnego kurnika. Na horyzoncie zdarzeń migoczą mi sztuki Ceiku, Jaracza, Filharmonii, Lalek, Zgrzytu, Mastalerza, Lasu i innych. Poprawiam konkretnym psikiem z półobrotu. Zaciek ciecze w ściek. Nie zaprzątam nim sobie dłużej głowy.

Dalej na prawo jest jeszcze gorzej. Tam widzę gluty wyjątkowo odrażające, bo posklejane kołtunem. Ich zalatujący ludowym trepem profil rzuca na dywan groteskowy cień jarmarcznej kukły wypchanej chorągiewkami. Koszmarek z jezuickich bajęd, którymi zabawiano płonących na stosach. Ze wstrętu strzeliło mnie w pacierzu; na ów widok obmierzły, nie wiedzieć czemu, przypomnieli mi się wszyscy ci pryncypialni naprawiacze świata i „spece od kultury”, którzy za garść wyborczych srebrników oblekają się w charyzmaty i rezonują o zaimkach osobowych. Psiknąłem podwójną dawką tu i terazu w tę abominację – i cóż powiecie? Zza liszajów ohydy i świństwa – tak jak przypuszczałem! – wyłonili się Polacy, który potrafią być razem z sobą, a nie tylko przeciw sobie. Którzy potrafią tworzyć, a nie tylko niszczyć, deptać, pluć, rzygać, bruździć, donosić, moralizować. Ucieszyłem się: świat jest zbyt ciekawy, by gapić się w kołtuny. Szkoda czasu na jałowe debaty.

W oknie konsekwentnie pozbawianym wczorajszych skaz zalśniła wreszcie złota proporcja Matyldy, mojego snu i zaprzeczenia. Nawet jeśli wiem, że jest tylko odbiciem, i tak tonę cały w krzywiźnie jej bioder. Bo Matylda jest dla mnie jak muszla, jak Golfstrom, jak Droga Mleczna. Nie ma rzeczy, której pragnąłbym bardziej niż mieć z nią okno wspólne. Takie, w które razem moglibyśmy psikać tu i terazem, aż do ostatniego dnia, dopóki żyję. Ale jej odbicie milczy do mnie. Nie jestem w stanie usłyszeć kosmosu.

Plam na oknie jest dużo. Ich lwia część pochodzi z dni dawno już minionych. U góry ciemny zaciek miejskiej hulajnogi, porzuconej przez kogoś w środku miejskiej drogi, przesłania mi miejskie piękno. Owadzi denacik zastygły pod klamką rzuca cień na śmiech dzieci na podwórzu. Nad parapetem czernieje plama o bezkształcie mojego własnego salda, zaciemniająca radość, że schudłem już prawie pół kilo. Dla wszystkich tych skamielin przeszłości mam swoje psikadło. Chlustam bez mrugnięcia okiem, a ciepłe powietrze wypełnia mnie powoli i miarowo, rozlewa się aż do stóp. Domyślam się wprawdzie, że dementorzy nadal będą wysysać światło i radość z widnokręgu, że czekiści będą czekiścić, potwory potwornieć, a czernie – oczerniać. Ale staram się też nie zapomnieć, jak piękna jest tęczowa, kwiecista zorza na niebie. Zorza, którą widzę przez okno nie wczoraj i nie jutro, lecz – tu i teraz.

„Tacy się widzą piękni mądrzy
Zbyt szybko chcą osiągnąć Eden
I miarą swą świat sądzić
(…)
Niech cię nie mierzi ich szkaradność
Spójrz znów
Już czysto”

Zawsze Wasza,
zMOKła kura


zMOKłą kurę powołał do życia Mateusz Świątecki – kopyrajter od wielu boleści, autorek i soszal media parias. Z zamiłowania bumer i Dziad Borowy. W wolnym czasie nie zgadza się.

Grzęda zMOKłej kury: https://mok.olsztyn.pl/projekty/zmokla-kura/

Newsletter

Zapisz się do Newslettera, aby być na bieżąco z informacjami o wydarzeniach i projektach realizowanych przez Miejski Ośrodek Kultury w Olsztynie.

Co słychać?

Przeczytaj

LETNIA ODYSEJA

Dziesiątki wydarzeń artystycznych, organizowanych rokrocznie w sezonie wakacyjnym przez MOK, stały się prawdziwą wizytówką miasta.

czytaj więcej

Wspierają nas