Przejdź do treści

Dowiedz się więcej

Gombro. Olsztyński dziennik niewydarzony (akt. 24.04)

Sensacyjna wiadomość!

Na strychu jednej z kamienic odnaleziono fragmenty dziennika oraz stare fotografie z zapiskami na odwrocie – wszystko napisane charakterystycznym stylem i sygnowane inicjałami WG. Analizy przeprowadzone przez biegłych grafologów nie pozostawiają wątpliwości – notatki skreślone zostały ręką sztucznej inteligencji Witolda Gombrowicza.

Niemożliwe? Oczywiście!

Niedorzeczne? W rzeczy samej!

A to zaledwie początek, bo EjAjowych znalezisk tego typu pojawia się coraz więcej. Materializują się w nowszych i starszych budynkach: w piwnicach, pod klepkami paneli, w kącie za długo nieprzesuwaną szafą i w szparze pod pralką.
Może i u Ciebie?

Co więcej, Gombro – czy raczej Gombra ulotny fantazmat – bywa na ulicach Olsztyna widziany z notesem, w którym notuje obserwacje i komentarze na temat rzeczywistości zastanej: o zatłoczonym tramwaju, o żółtym guziku na przejściu dla pieszych, o dziurze pod Wysoką Bramą…

Przez cały kwiecień będziemy je misternie tropić, zbierać i dzielić się z Wami za pośrednictwem strony https://mok.olsztyn.pl i fejsbukowego profilu MOK Olsztyn.


Wpis z 24.04:
Olsztyńskie Stare Miasto. Spaceruję, łażę, przyglądam się i przysłuchuję. Wszyscy powtarzają to samo, niczym jakąś starą olsztyńską mantrę: nic się nie dzieje, nic się nie zmienia. Pragnienie zaś duszy ich takie: aby coś się Stało. Zewsząd szepty o tym, jakoby jakieś bliżej nieokreślone tajemnicze moce sprawiły, że miasto przesunęło się do innej rzeczywistości, gdzie czas zastygł w niekończącym się pierścieniu bezczynności. Dzika potęgo myśli wątłej! Nawet słońce, które uparcie próbuje przebić się przez chmurzydła, wydaje się tym biadoleniem znużone.
Mijam Amfiteatr, który tymczasem – przed sezonem – niczym wielka miska wypełniona ciszą, staje się areną dla wiatru, który tańczy i świszczy na scenie zamiast muzyków, a staromiejskie duchy wspominają minione sezony. Przysiadłbym na jednej z pustych ławek, lecz nie przysiadłem. Mogłem – lecz nie mogłem, bo mi się nie chciało. Nawet na lody za zimno – smakując ich teraz, ma się wrażenie lizania kawałka chłodnego przedwiośnia.
Gdyby zaś, to, co tu powiedziałem, jeszcze nie wystarczyło i gdyby mnie starym nałogiem nagabywano o ideę, misję, o gwoli etc., to odpowiem po prostu: Marchewka.

Wpis z 19.04:
Gdzie jest wiosna? – pytam zniesmaczony. Kwiecień żartuje. Mój nos drży, próbując złapać zapach wiosny, ale to tylko chłód i lodowaty wietrzyk. W takiej aurze nawet gęby się nie rozpogadzają, a wszystko – świat cały (a już na pewno olsztyński kwiecień!), zziębniętą łydką jest podszyty.
Widziałem mężczyznę, który opatulony w płaszcz i szalik, z rękoma wbitymi w kieszenie, skulony na ławce w Parku Podzamcze nieruchomo siedział, jakby postanowił na wiosnę tu właśnie poczekać, przeczekując kwietniowe, przedłużające się chłody. Siedząc siedział i siedział jakoś tak siedząc, tak się zasiedział w siedzeniu swoim, tak był absolutny w tym siedzeniu, że siedzenie, będąc skończenie głupim, było jednak zarazem przemożne – niczym niemy bunt i wyzwanie rzucone chłodom.
Czyż nie jest tak, że każdy jest po trosze meteorologiem? Nie jestże prawdą, że ludzkość tworzy prognozy w każdym momencie życia codziennego – i gdy dziewczę raz wpina kwiat w rozwiane włosy, a raz beret na czoło nasuwa, gdy w rozmowie wypsnie się żarcik o pogodzie ducha lub pochmurnym spojrzeniu, czymże to wszystko jest, jeśli nie praktykowaniem ulotnej sztuki meteorologii?
Byle do wiosny!

Wpis z 17.04:
Olsztyńska Odyseja! Wsiadam do tramwaju numer 5, niepozornej machiny wiedzionej szlakiem betonowych ulic: z osiedla-sypialni do centrum (centrum czego? tego nie wiadomo). Jestem zafascynowany tą podróżą po labiryncie banalności, gdy asfaltowa codzienność splata się z absurdem setek pojazdów tkwiących w gigantycznym korku, niczym stalowo-spalinowy wściekły wąż. Ślepota działania. Automatyzm odruchów. Atawizm instynktów.
Tramwaj to koślawa metafora ludzkiego losu – zaczynamy w jednym punkcie, a kończymy w innym, wciąż poszukując sensu tej podróży. Widzę twarze (nie wiem zresztą: twarze to, czy gęby), które mijają mnie, niczym powidoki moich bohaterów – żałosne i komediowe zarazem: tu olsztyńska pensjonarka, tam współczesny parobek. O, bezczelność tych kobieciątek, chłopiątek i chłopaczków z aspiracjami do męskości. Ich spojrzenia, pełne rutynowej obojętności, wprawiają mnie… W co właściwie? Jak nazwać tę mieszaninę melancholii, trwogi, pogardy? Oto codzienność, w której nic nie jest pewne, a wszystko jest możliwe.
Tak więc, Olsztynie, dzięki tobie doświadczam tego, co najbardziej ludzkie – nieustającej walki ze swoimi wewnętrznymi komunikacyjnymi demonami. Ale jadę, jadę, bo inni też jadą, w poczuciu, że ten świat poranny jest sto milionów razy za obfity. A tramwaj numer 5? On tylko płynie naprzód, nieświadom swojej roli w tej anegdocie.

Wpis z 12.04:
Kamienica Naujacka – ja, Zajezdnia – ja, Amfiteatr – ja. Oto Miejski Ośrodek Kultury skwapliwie hołduje mej osobie w kwietniu i maju, podnosi me dzieła ponad arkana czasu, otwierając przed nimi drogę do serc i umysłów poszukujących nowych doznań estetycznych – finezyjnych niczym świeża rzeżucha na polu pełnym snu. Rytmy mych dokonań rozbrzmiewają wśród powszechnego „nic się nie dzieje”. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, bo okazuje się, że i makaty mogą być gombro i gry, a poprzez warsztaty, refleksję i sztukę, stawiamy czoła gębom teraźniejszym, przeszłym i przyszłym, własnym i cudzym – tym przyrośniętym, i tym dającym się zerwać, jak maski. Niech kształt wasz rodzi się ze mnie! I oto Witold Gombrowicz, jak fikcyjny bohater w swym własnym dramacie, patrzy z radością na to przedstawienie, w którym jego postać staje się integralną częścią kultury miasta, pozwalając uczestnikom zanurzyć się w labiryncie mego świata, pełnego paradoksów i zagadek. Czytam MOK-owski informator i sobą zdumiewam siebie. Nie może to nie zachwycać mnie, a więc zachwyca!

Wpis z 10.04:
Jakże komicznie splątane są niuanse politycznej gry. Gęby na listach, łydki głosują, pupy krążą wokół stołków władzy. Czyja pupa, do którego stołka? Czy to nie zabawne, jak polityczne sojusze kształtują losy miasta – niby w szachowej rozgrywce? I czyż to nie paradoks, że w tych kuluarowych machinacjach tkwi istota demokracji? A może to tylko kolejny akt w przedstawieniu, gdy parobek próbuje zmienić bieg lokalnej historii, wnosząc swoje ułomne piętno w polityczną bańkę?

Wpis z 5.04:
Wiosna wdarła się do Olsztyna z hałaśliwą pewnością i ochoczo rozgościła. W ciepłym powiewie, nieco spalinami podszytym, unosi się zapach pączkujących roślin, które śmiało wyzwalają swoje barwy spod chłodu minionych miesięcy. I już na ulicach gołe łydki wyruszają w taniec, korowody łydek gołych, do których żwawo nagie przedramiona dołączają. Łydki to wszelako rozmaite: inteligenckie i robotnicze, freelancerskie i urzędnicze, łydki pensjonarek, łydki parobków. Łydki, łuduchny, łydasy, a to na Starym Mieście – na ławkach w Amfiteatrze czekającym na rozpoczęcie sezonu letniego, a to w Parku Centralnym, a to w galeriach – nie sztuki bynajmniej.

Wpis z 3.04:
Oto i środa, sam środek najśrodkowszy kolejnego tygodnia mętnej codzienności. Odważam się rzucić spojrzenie na nieprzebrane łydki i pupy społeczeństwa. W tym właśnie dniu – gdy od jednego weekendu do drugiego równie daleko – czuję niepokojące pulsowanie: w każdym kroku, w każdym potrząśnięciu łydką. W mijającym mnie tłumie, łydki wybijają swoje rytmiczne manifestacje, a pupy tańczą w radosnym uniesieniu, jakby odnalazły sens w tym przemijaniu.


Gombro. Olsztyński dziennik niewydarzony odkrywa swe tajemnice. Już wkrótce – kolejne zapiski sztucznej inteligencji Witolda 2.0 w środy i piątki!

Newsletter

Zapisz się do Newslettera, aby być na bieżąco z informacjami o wydarzeniach i projektach realizowanych przez Miejski Ośrodek Kultury w Olsztynie.

Co słychać?

Przeczytaj