Przejdź do treści

Dowiedz się więcej

zMOKła kura: Kurna chata!

Zniecierpliwiona kura zarzuciła nogę na nogę i ściągnęła nerwowego macha. – Ptaku, o czym w ogóle mówisz?! Ja nie mam takiego siana!
Jej kurza towarzyszka kokosiła się na parkowej ławce, strzepując z filetów wspomnienie drożdżówki z kruszonką. Pajęczynki światła błyskały na flegmatycznej tafli Łyny.
– Koncerty są drogie, wiem przecież. Nie napinaj się tak, bo ci jajko wyjdzie.
– No bo kurde!
– A weź mi powiedz – druga kura rozwaliła się na oparciu niczym prezes, ale nie ten. – Kiedy idziecie we dwójkę pokogucić na mieście, to ile wtedy zostawiasz na barze, co?

Od pewnego czasu namiętności olsztyńskiego drobiu rozpalały wątpliwości o charakterze fundamentalnym. Czy za kulturę w mieście należy płacić? Czy pomiędzy Ratuszem, Naujackiem i lewacko-satanistyczno-rynsztokowo-antypaństwową Galerią Dobro rzeczywiście istnieje Trójkąt Warmiński, w którym od lat przepadają bez echa Pieniądze Podatnika? Niejeden brojler w bezsilnej egzaltacji wymachiwał rocznym pitem. Niejednej kokocie dżdżowniczka stawała w gardle na samą myśl o miejskiej kulturze, nie mówiąc o zabieraniu pisklaków na wypas. Panowało dość powszechne przekonanie, że w innych kurnikach mają znacznie lepiej. – Robaków i igrzysk! – gdakano wszem wobec, grzebiąc wymownie nogą w warmińsko-mazurskiej glebie. Atmosfera na wybiegu robiła się napięta.

– Jak chcesz, to idź. Ja mam w kuprze takie imprezy, ptaku. Co to ma być, Dead Nejszyn? Jaja z nas robią, kurna chata!
Parkowa ławka nad Łyną i dyndające z niej kurze odnóża nie pozostawały na uboczu dyskursu.
– Już nie bądź taka Czubatka, tej – drugi ptak wydawał się machać nóżkami w bardziej koncyliacyjnym tonie. – Jak nie będziemy płacić muzykom, to oni przestaną tworzyć. Zią, jak idziesz na koncert, to płacisz za usługę, dla mnie to jest proste. Na Burskiego mawiali kiedyś, że za dara to można najwyżej lepę na dziób dostać.
Czubatka splunęła siarczyście i zmęłła w dziobie straszliwe kurze przekleństwo.
– Typie, nie chodzi o to, żeby im nie płacić, tylko kto ma płacić! To są miejskie imprezy! Z podatków! Nie gadaj ze mną jak Brahma i odbij z tym zen, bo mnie krew zaleje.

– My chyba też byliśmy kiedyś razem na koncercie? – zapytała Matylda, w rozkojarzeniu gryząc skórkę wokół paznokcia.
– Rzeczywiście, byliśmy – odparłem i zamyśliłem się.

Brahma zaśmiał się i przetarł okulary słoneczne. – Ptaku, ile ty masz tam tych podatków, weź mi powiedz? Na browara styknie?
– Dziob się!
– Nie chodzi o to, że imprez darmowych ma w ogóle nie być, typie. Raz na jakiś czas jest spoko. Ale kury się od tego rozleniwiają i potem jest tak, że im więcej imprez za frytę, tym rzadziej chodzą na sztuki płatne. I tym częściej jęczą po internetach. Proste.
– No to nie chodzą, i co?
– No na przykład to, że artyści w ogóle nie zarabiają już na płytach, tylko właśnie na koncertach i na merczu. Nie będzie tych hajsów, nie będzie artystów. To w ogóle nie jest jakaś nowa sprawa. U mnie na kwadracie było sporo takich historii sprzed lat. Słuchaj.

Ciężka popielnica na pokrytym lśniącą politurą stole wołała o opróżnienie. Siermiężny łowicki bieżnik nie był w stanie przykryć łuszczącego się lakieru. Kura machinalnie poprawiła przydymione okulary w rogowej oprawce i szeroki, wzorzysty krawat. Zbyt ciasne szwedy irytująco piły ją w kroku. Nad kwiatowym motywem żółtej tapety górował imponujących rozmiarów portret Nadkury w ciemnym, zapewne zagranicznym garniturze.
– Słuchajcie no, Kurek – urzędowe gdakanie sekretarza do spraw prasy, publikacji i widowisk wyrwało ją z letargu. – Musicie zrozumieć: Polacy nie chodzą na koncerty byle kogo. Jak ja im, rozumiecie, zapłacę za taką Rodowicz, no to przyjdą i będzie komplet. A jak zapłacę, z przeproszeniem, za was, no to kto przyjdzie? – sekretarz rozłożył szeroko skrzydełka w nieszczerym geście bezradności. – Dla mnie to jest żaden interes!

– Nie lubię takiej siekiery w powietrzu, że oczy aż szczypią od dymu – powiedziała Matylda znad książki.
– Ja też nie lubię – przytaknąłem, choć pamiętałem, jakeśmy kopcili do rana niczym parowozy na magistrali transsyberyjskiej i dotykałem jej dłoni. Ale to było dawno.

– Towarzyszu sekretarzu, ja wszystko rozumiem – głowa Kurka chodziła z góry na dół niczym żyroskop. – Ale zrozumcie i wy: kultura to nie tylko rozrywka. To nie tylko kiełbasa i piwko. To wspólnota. Wspólne wzruszenia i wspomnienia, rozwijanie emocji. Kultura to rozumienie świata i możliwość lepszego opisywania rzeczywistości…
– Aaa, rzeczywistość byście poopisywali, co? – sekretarz gniewnie wpadł mu w słowo, wstając gwałtownie zza biurka i przylizując grzebień. Po chwili opanował się jednak. Położył ojcowskie skrzydło na zgarbionym grzbiecie Kurka. – Zrozumcie, czasy nie są teraz łatwe. Przeciwnie: są niełatwe. A jak jest niełatwo, to z jakich wydatków trzeba rezygnować, no powiedzcie sami? Na kulturę, tak jest! Dlatego ja im wolę, rozumiecie, zagrać koncert czy dwa za darmo, to przynajmniej wiem, że przyjdą. Że mi się – to tak między nami, ma się rozumieć – żaden z centrali nie będzie próbował wkręcić na legitymację czy znajomości, sami wiecie, jak jest. Społeczeństwo zadowolone, w księgach będzie się zgadzało, i ci z promocji gminy będą zadowoleni, że plan wykonany. A że to już było? Że chałtura? Kuro kochana, kogo to obchodzi? Lubimy te piosenki, które już znamy! Co wy, nie wiecie?
– Ale to co ja mam właściwie zrobić? Przecież artyści to nie tylko ci z Opola.
Sekretarz ponownie rozłożył skrzydła i z wymownie zaciśniętym dziobem odpalił kolejnego Radomskiego.

– Dla mnie to jest od czapy gadanie – Czubatka dłubała piórkiem w nosie. – Chyba właśnie chodzi o to, żeby grać znanych, co ludzie ich chcą, a nie pierdy z kanciapy na Zatorzu. Nie kupuję tego.
– Ale typie, to jest właśnie najgorsza komera przecież! – Brahma aż złapała się skrzydłami za głowę. – Jakby było grane tylko to, co ludzie chcą, to byśmy mieli Zenka z Golcami na ripicie, kserówki same. A jak ci mniej znani mają się przebić? Ludzi trzeba edukować, a nie dawać im papkę, tylko dlatego, że łatwiej ją łykać.
Czubatka w odpowiedzi beknęła głośno z półobrotu i w ogóle nic nie powiedziała.
– Albo tak, skumaj – Brahma wstała. – Ostatnio była jakaś sztuka w parku, za darmoszkę. Scenka stała, coś tam przygrywali. I weź skumaj: połowa towarzystwa na bombie, żarciki o dupach i pierdzeniu, wszyscy gadają głośno, nikt nie słucha. Jeden ziom, już na totalnej szmacie, bez koszulki pod sceną, jakieś wygibasy i śpiewy żulerskie, oczywiście nikt nie reaguje. W to wszystko jeszcze, kumasz, madki z wózkami, bąbelki drą ryje, no zabawa, że proszę siadać. Myślałam, że łeb w kuper sobie wsadzę, kurna chata. Spaliłam, postałam i poszłam, bo się patrzeć na to nie dało. A kto grał, to nawet nie wiem z tego wszystkiego. Dziesięć złotych, typie! Głupia dyszka wjazdu i byś miała odsianych tych wszystkich randomów, którzy mają w pompie i muzyków, i widownię, i przychodzą tylko robić trzodę.

– Ja chyba byłam na tym koncercie – ziewnęła Matylda. – Sztuka jak sztuka.
Nie odparłem nic, bo pomyślałem, że gdybym też tam był, miałbym pretekst, by postać chwilę obok niej.

– Posłuchajcie – sekretarz wydmuchnął dym pod sufit. – Ja osobiście nie mam nic przeciwko wam, Kurak.
– Kurek, towarzyszu sekretarzu.
– Oczywiście, oczywiście – sekretarz obciągnął marynarkę i zaczął dostojnie kroczyć wokół stołu. Skrzypieniu wyglansowanych obcasów w sukurs przyszło skrzypienie parkietu, którego nie był w stanie wytłumić nawet wzorzysty turecki dywan. – Musicie zrozumieć. Ja tu jestem dla was wszystkich – jak ojciec. Kochający, ale twardy! Surowy! I mnie nie wolno, rozumiecie, bawić się w takie sentymenty. Ja się muszę zatroszczyć o każdą owieczkę z tego stadka i nie mogę się oglądać, że jakiś jeden Kurak…
– Za pozwoleniem, Kurek.
– Nie przerywać! Jakiś jeden Kurek mi mówi, że festyn i fajerwerki, i kiełbaska to mu się nie widzą. A jak innym się widzą, to co? Masy pracujące, towarzyszu Kurak, nie mylą się! A wy byście tu chcieli Szekspira jakiegoś. Kiełbaska w zęby kłuje, patrzcie go, delikates jeden.
– Ja jestem za masami, towarzyszu sekretarzu – Kurek robił się wyraźnie mniejszy, zlewając się z tapicerką rozchybotanego krzesła na skrzypiących nogach. – Mnie się rozchodziło, że jak dacie ludziom tylko taką komercyjną rozrywkę, to oni wtedy nie będą mieli szansy na kontakt z taką prawdziwą kulturą i głębszymi przeżyciami.

– Takie retro krzesło super by pasowało u mnie – zaciekawiła się Matylda. – Niebieskie, z takim właśnie prawie bauhausowym profilem.
Uświadomiłem sobie, że nieprzesadnie wiem, jak teraz wygląda u Matyldy. Odparłem więc może nieco oględnie, niemniej z zaangażowaniem: – O!

– Co wy mi tu znowu o przeżyciach! – sekretarz westchnął, przewracając krwistoczerwonymi oczami. – Ja nie mam czasu na przeżycia! To „materia jest obiektywną realnością daną nam we wrażeniu”! Wiecie chyba, kto to powiedział?
– Naturalnie! – zapewnił żarliwie Kurek.
– Takie indywidualistyczne podejście to przeżytek sanacyjnej epoki – sekretarz surowo oparł się skrzydłami o blat. – Ale to się skończyło, towarzyszu, rozumiecie? Te wszystkie relikty, te Ziemiańskie, cała ta zgnilizna burżuazyjna. Jakieś Kwiprokwo i Wieniawa, rozpusta i dekadencja, tfu! Chlali tyko, rozumiecie, i obłapiali kury za podudzia. Obrzydliwe, faszystowskie gnidy! A wy mi tu o przeżyciach. Ja mam gminę do wypromowania! – sekretarz rąbnął w stół, aż szklanka podskoczyła na spodku, głośno brzękając niewyjętą łyżeczką. – A może wy jesteście za sanacją, co?
– Ależ skąd! Ja bardzo przepraszam, może lepiej już sobie pójdę – Kurek, przyciskając obuskrzydle do filetów skórzaną aktówkę i kłaniając się raz za razem, pospiesznie przemknął po ścianie ku drzwiom. – Do widzenia, towarzyszu sekretarzu, najserdeczniej wam dziękuję!

– To z ciebie taka lewaczka? – Czubatka łypnęła z niedowierzaniem. – Że ładujesz mi teraz, że lepiej, żeby wszyscy musieli płacić za imprezy tłusty frut i dokarmiali krwawych kapitalistów? Kurna chata!
– Typie, ja mówię tylko, że powinno być i tak, i tak. Koncerty normalnie płatne, jak każda usługa na świecie, i raz na ukraiński rok jakaś większa sztuka za dara, żeby zrobić taki jakby prezent mieszkańcom, podziękowanie takie. Ale ludzie się muszą nauczyć, że za kulturę też trzeba płacić, bo artyści nie rosną na drzewach i ich też trzeba szanować.
Czubatka zarechotała głośno i rzuciła Brahmie kolejny czteropak. Pstryknęli, zaciągnęli się, zapatrzyli. Ostatnie promienie słońca chowały się za zamkową wieżą.

– Niesamowita historia – powiedziała Matylda, nie słuchając. – A co było potem?
– Och, to co zwykle. Jedna rozpiła się i umarła w samotności. A druga żyła, nie przejmując się za bardzo, spełniona i otoczona fantastycznymi kogutami.
– Coś takiego. A która? – Matylda rozprostowała szeroko ramiona, po czym wstała i poszła sobie, a ja poszedłem za nią.

Zawsze Wasza,
zMOKła kura


zMOKłą kurę powołał do życia Mateusz Świątecki – kopyrajter od wielu boleści, autorek i soszal media parias. Z zamiłowania bumer i Dziad Borowy. W wolnym czasie nie zgadza się.

Grzęda zMOKłej kury: https://mok.olsztyn.pl/projekty/zmokla-kura/

Newsletter

Zapisz się do Newslettera, aby być na bieżąco z informacjami o wydarzeniach i projektach realizowanych przez Miejski Ośrodek Kultury w Olsztynie.

Co słychać?

Przeczytaj

LETNIA ODYSEJA

Dziesiątki wydarzeń artystycznych, organizowanych rokrocznie w sezonie wakacyjnym przez MOK, stały się prawdziwą wizytówką miasta.

czytaj więcej

Wspierają nas