Przejdź do treści

Dowiedz się więcej

zMOKła kura: Targowisko

Kiedym kwietniowego poranka przeciągał wygniecione snem ramiona, poziewając przy tym jękliwie, ni z gruszki, ni z pietruszki uczułem nieopanowane ssanie w dołku. Chętka na groch z kapustą mnie naszła nieodparta, z kapustą grochu zapragnąłem wilczo! Poderwałem więc z chrzęstem kosmate łydki i, dokonawszy w pośpiechu niewartych wzmianki ablucji, pochwyciłem w jedną dłoń szczupły, choć szykowny, pugilares, w drugą zaś pękaty kosz wiklinowy, skrzypiącą pamiątkę rodową. Już po chwili, bez dalszych ceregieli, maszerowałem żwawym krokiem w stronę, gdzie u rozstaju dróg rozlewał się i przyjemnie falował bezmiar miejskiego placu targowego. Nieszczęsny! Bodajbym raczej kostkę skręcił wcześniej i na pupę u drzwi upadł, nim kurs przeklęty obrałem. Podniecony ochotkami, nie dostrzegłem w porę, że była to sobota nie tylko targowa, ale i przedwyborcza.

Zapach włoszczyzny, wybujały i bezczelny, otulił mnie i oszołomił, gdym niewinnym krokiem wkroczył w targowe aleje. Rzuciłem się ochoczo w największy gąszcz gąb gospodarskich, gdzie z miejsca porwał mnie strumień swojskiej czerstwości. Serwus! Serwus! Z rozkoszą wydałem się na pastwę wielogłowej Scylli rumianych rzodkiewek. Charybda kopru wciągnęła mnie i wessała na same dno zieleni. Zielono mi było i niedojrzale pośród dumnych i pysznych szpalerów szczypioru. Zielenią rubensowsko obfitych brokułów zachłannie syciłem pradawne niezaspokojenie i nurzałem się w zieleni niczym wóz wieszcza na stepach akermańskich się nurzał. Ale cóż znowu? Sen mara, Bóg wiara! Zza majestatycznej kolumnady porów łysnęło coś nagle bielą nieprzyzwoitą i wstrętną, zieloność białym lodem skuło. Dreszcz wstrząsnął mym ciałem, gdy pojąłem, że ów blady glacjał – to zęby. Uśmiechy uzębione, białe i indyferentne, gębom odprasowanym na amen przyprawione, rozsiadły się na płocie wokół targowiska niczym stado mew śmieszek. Zęby i zębiska, nieadekwatną jasnością zimnego prześcieradła miętosiły moją zieleń. Były to Kandydatki i Kandydaci to byli.

– Paczpan, jakie jaśniepaństwo! – zagadnął mnie jegomość w kaszkiecie. – Nie dadzom zakupów zrobić, tylko sie bielom na tych płotach, tfu!
– O, jak to państwo se wiszom! Jak syr w wendzarni. Albo jak kiebłasy białe wiszom – wtrącił inny, z wąsiskami jak przęsła mostu, i wysiąkał nos w liść sałaty. – Państwo bielutkie takie som! Gładziuchne, tereperepumpum – przedrzeźnił obmierźle.
– Państwo draństwo – pokiwała głową pomarszczona Westa, malutka i haczykowata.
– Rzeczywiście – przymilić się chciałem i zakolegować. Odchrząknąłem. – Już Naomi Klein mówiła o ometkowanych ludziach, czy nie tak? A Susan Sontag pisała w „Przeciw interpretacji”, że nasza kultura – zapalałem się coraz bardziej, rozprawiając jak z katedry, pośród laurowych wieńców czosnku i kudłatych bukietów marchwi – chędoży nadmiarem, w efekcie czego nasze doświadczenia zmysłowe coraz bardziej tracą na wyrazistości.

I na perorę dalszą, namiętną mnie brało, do wyjaśnień chciałem się porwać, o dḗmosie i o krátosie wyłuszczać, o ludowładztwie i sprawiedliwości społecznej, alem się nagle pośliznął na łodydze boćwiny i twarzą w nać padłem, zieloną i hojną. Spojrzeli na mnie z nieufnością.
– Jaśnie pon czego życzy? – zabasowały sumiaste wąsiska ponad skrzynkami drewnianymi. – Pon szanowny co będzie jodł dzisiej?
– A może pon tu agitować nom przyszed, a? – pączkowały wokół mnie nieśmiałe głosy. – Agitator jaki! Dyrdymały może godoć, hocki-klocki takie owakie opowiadoć? – wołano coraz hardziej. – Gadka szmatka, psiakrew, do diabła!
– Ależ! – zaśmiałem się, ale śmiech fałszywie jakoś zadźwięczał pośród selerów i kapust.
– A co, może tamten prezydent to zły był, co? – fuknęła na mnie matrona w zapasce kwiecistej.
– A dobry był może? – przyskoczyło tęgie chłopisko, szeleszcząc buńczucznie przyodziewkiem.
– Pomidor! – krzyknąłem rozpaczliwie, tej ostatniej, soczystej deski ratunku się chwytając, bom przypomniał sobie, że nie wziąłem, choć miałem. – Albo dwa, poproszę.

Gdy koszyk mój wypełniał się wiktuałami, wątpliwości uczułem w wątpiach kwaśne, zgagowate. Choć zrazu tłumaczyć pragnąłem i na krzewienie mnie brało, to jednak wąsa parobczańskiego nijak spod powiek usunąć nie mogłem. Wąs przesłonił mi oczy i zęby, i płoty, i wszystko inne we mnie zasłonił, krom oczu Matyldy tylko, bo nie ma na świecie takich rzeczy i spraw, które jej oczy świetliste, najpiękniejsze, przesłonić by we mnie mogły. Wszelako wąs parobczański do ziemi mnie teraz przygniótł, wbił mnie w ziemię czarną i chropawą. Parobek urósł nade mną jak drzewo. I pojąłem nagle, że nie pamiętam i nie pojmuję, dlaczegóż właściwie gładkość od pofałdowania milsza. W czymże biel wygładzona od nieczystości kostropatej ma lepszą być? I brudu nagle łaknąć zacząłem pośród tych zębów jasnych i wypiętych na płocie, czerni zapragnąłem.

– Bruzd mi dajcie! – wycharczałem bezgłośnie, choć szkaradnie. – Brudne bruzdy lepsze! I świństwa!
Rzuciłem się z dłonią pomiędzy kartofle, pod kartofli styrtę łapsko spotniałe wepchnąłem. Ich ziemna ziarnistość, piaszczystość kartoflana, przywróciły mnie ziemi, miastu mnie przywróciły. Grunt w kartoflach odnalazłem i oparcie, gdy rzędy zębów na rzędach Kandydatek i Kandydatów ławą i płotem na mnie szły, niby wojsko wrażej armii, lśniącej i gładkiej. I dojrzałem nagle, że choć ich zębate sztandary łopotały o tym, że miasto cudne jest i wspaniałe, to skutkiem sinej plagi ich zębów – właśnie szpetne się stawało. I że chociaż uzębione surmy bojowe trąbiły, że Olsztyn jego i jej był, że ich Olsztyn, a nie czyjś inny, chociaż nacierali się Olsztynem jak dezodorantem, pod pachę go sobie pchali bezwstydnie, gęby bez zmarszczek nim wycierali, to nieprawda wszystko i guzik z pętelką, bo właśnie mój on był i jest. Mój i nie odstąpię! I że nie zgadzam się, nie chcę ich zębów nieprawdziwych, równych, uczesanych na skórze mojego miasta, zatopionych w sercu jego.
Oddawać!

Zawsze Wasza,
zMOKła kura


zMOKłą kurę powołał do życia Mateusz Świątecki – kopyrajter od wielu boleści, autorek i soszal media parias. Z zamiłowania bumer i Dziad Borowy. W wolnym czasie nie zgadza się.

Newsletter

Zapisz się do Newslettera, aby być na bieżąco z informacjami o wydarzeniach i projektach realizowanych przez Miejski Ośrodek Kultury w Olsztynie.

Co słychać?

Przeczytaj